
Restauracja Czerwona Koza we Wrocławiu znalazła się w centrum gorącej – nomen omen – dyskusji. Nie za sprawą kontrowersyjnego dania, lecz z powodu drobnego dopisku w menu. Dla jednych to uczciwa informacja, dla innych absurd, który przekreśla cały lokal. A wszystko przez dwa złote za klimatyzację.
Mały druk, wielka burza
Jeden z użytkowników platformy X opublikował zdjęcie karty dań z Czerwonej Kozy. Na pierwszej stronie znalazł komunikat: opłata za korzystanie z klimatyzacji – 2 zł od osoby. Obowiązuje tylko w dni, gdy urządzenie działa. Jak wyjaśniono w menu, to odpowiedź na rosnące koszty energii. Dla właścicieli lokalu – kwestia przejrzystości. Dla wielu internautów – zupełnie odwrotnie.
Komentarze nie pozostawiają złudzeń: „Zaraz doliczą złotówkę za czysty obrus”, „3 zł za światło i 5 zł za uśmiech kelnera” – ironizowano. Część osób deklarowała wprost, że na widok takiej informacji zrezygnowałaby z wizyty. Choć opłata była symboliczna, sama jej obecność została potraktowana jako sygnał, że w restauracji liczy się każdy oddech – dosłownie i w przenośni.
Głos rozsądku czy nowa norma?
Wśród głosów oburzenia pojawiły się też te, które broniły właścicieli restauracji. „Lepiej uczciwie doliczyć, niż podnosić ceny potajemnie” – argumentowali niektórzy. Zwracano uwagę, że klient ma wybór: zjeść w chłodnym wnętrzu i zapłacić więcej, albo skorzystać z opcji na wynos. Nie ma zaskoczenia – wszystko zostało podane wprost. Dla części komentujących to dowód rzetelności, a nie chciwości.
Nie sposób nie zadać pytania: czy w dobie galopujących kosztów prądu, wynajmu i pracy – podobne dopłaty staną się nową normą? Może niedługo spotkamy się z opłatą za korzystanie z toalety, obsługę stolika lub mycie szkła? Granica akceptowalności bywa płynna – ale coraz częściej zdaje się przesuwać. A może po prostu – w czasach drożyzny – uczciwa informacja boli bardziej niż ukryte koszty?