Z dnia na dzień straciły pracę, a następnego ranka zobaczyły swój sklep otwarty – z inną obsługą za ladą. Tak wyglądał początek grudnia dla pracownic Biedronki w Szczercowie, które po latach pracy zostały odsunięte od stanowisk. Związkowcy mówią o rażącym naruszeniu prawa, a sieć tłumaczy się formalnościami.
Sklep zamknięty bez uprzedzenia
W sobotę 2 grudnia firma Antros, prowadząca sklep Biedronka w Szczercowie, zakończyła działalność. Pracownice otrzymały wypowiedzenia, a drzwi sklepu zamknięto. Już kolejnego dnia placówkę przejęła centrala Biedronki, wznawiając sprzedaż – tyle że z nową załogą. Zatrudnione dotąd kobiety zostały w domach, mimo że – jak wskazują związkowcy – z mocy prawa powinny zostać przejęte przez nowego pracodawcę. Tak stanowi art. 23(1) Kodeksu pracy, mówiący o przejściu zakładu pracy na inny podmiot.
Zamiast kontynuacji zatrudnienia – propozycje rozwiązania umów
Zamiast powrotu do pracy, kobiety miały otrzymać propozycje rozwiązania umów za porozumieniem stron, a następnie możliwość ponownej rekrutacji. Dla wielu z nich – to brzmiało jak drwina. OPZZ Konfederacja Pracy oceniła takie działania jako próbę obejścia prawa i pozbycia się wieloletnich pracownic. Niektóre z nich, po nagłej utracie pracy, trafiły na zwolnienia lekarskie z powodu stresu. Związek zapowiedział interwencję Państwowej Inspekcji Pracy i zapewnił wsparcie prawne poszkodowanym.
Sieć Biedronka odpowiada na zarzuty
W komunikacie biura prasowego sieci wskazano, że zatrudnione osoby nie były pracownikami Biedronki, lecz ajenta – firmy Antros. Spółka podkreśliła jednak, że byłym pracownicom zaoferowano udział w rekrutacjach do innych sklepów w okolicy. Dla kobiet, które przez lata obsługiwały ten sam sklep i znały każdego klienta z imienia, to niewielkie pocieszenie. Trudno pogodzić się z faktem, że po tylu latach pracy wystarczy jeden weekend, by znaleźć się poza drzwiami – także tymi, które same przez lata otwierały każdego ranka.